„Darmozjady’ w reżyserii i według scenariusza Aleksandry Oriechowej to krótkometrażówka na podstawie opowiadania Antoniego Czechowa pod tym samym tytułem, napisanego w 1886 r.. Ekranizacja jest wierną adaptacją tekstu, a jest to smutna opowieść o starym, samotnym mężczyźnie i jego zwierzętach: psie i koniu (tytułowych „darmozjadach”). Mężczyzna jest biedny (to zubożały mieszczanin), a właściciel sklepiku kolonialnego radzi mu, aby pozbył się zwierząt, oddając je…do rzeźni prowadzonej przez rakarza Ignata.
Tak oto opisuje zwierzęta Czechow: „Starzec usiadł na stopniu swego pochylonego ganeczka - i natychmiast nastąpiło to, co następowało stale każdego poranka: podszedł do niego pies Łysek, duży kundel podwórzowy, biały w czarne łaty, wyliniały, zdychający, ślepy na prawe oko. Podszedł nieśmiało, wyginając się bojaźliwie, jakby dotykał łapami nie ziemi, lecz rozpalonej blachy; jego zniedołężniałe cielsko mówiło o ostatecznym zahukaniu. Zotow udał, że nie zwraca na Łyska uwagi; ale kiedy pies, merdając słabo ogonem i łasząc się ciągle, polizał mu kalosz, Zotow tupnął ze złością.
- Bodajeś zdechł! - krzyknął. - Wynoś się, paskudo!
Łysek odszedł na bok, usiadł i utkwił swe zdrowe oko w gospodarzu.
- Diabły rogate! - ciągnął Zotow. - Herody! Was tu jeszcze brakowało na moją biedę!
Spojrzał z nienawiścią na swoją stodółkę o strzesze wykrzywionej i omszałej: z jej drzwiczek wyglądał wielki łeb koński, któremu pochlebiło prawdopodobnie, że gospodarz zwrócił na niego uwagę, poruszył się bowiem, wysunął - i po chwili wyjrzał już cały koń, tak samo niedołężny jak Łysek, równie nieśmiały i zahukany. Suchonogi był, siwy, z zapadłym brzuchem i grzbietem sterczącym. Szkapa wyszła ze stodółki i przystanęła niepewnie, jakby zawstydzona.
- Że też pomoru na was nie ma! - zrzędził dalej Zotow. - Żebyście sczeźli z moich oczu, przeklętnicy... Żryć pewnie chcecie! - wykrzywił w pogardliwym uśmiechu swą rozzłoszczoną twarz. - Już się robi... w tej chwileczce! Dla takiego bezcennego rumaka mam w bród najwyborniejszego owsa! Żryj! Już podaję! I dla takiego wspaniałego psa też się znajdzie jedzenie! A jeżeli taki drogi pies, jak ty, nie zechce chleba, to mu się da wołowinki.
(…) Nie mam obowiązku żywić was, pasibrzuchy! Nie jestem milionerem, żebyście mnie objadali i opijali! Sam nie mam co do gęby włożyć, wywłoki przeklęte! Bodaj was cholera! Ani pożytku z was, ani zadowolenia, tylko zgryzota i strata! Dlaczego nie chcesz jeden z drugim uświerknąć? Cóżeście to za takie osoby, że nawet śmierć was nie bierze? A żyjcie sobie, do stu diabłów, tylko ja was nie będę karmił! Dosyć was żywiłem! Nie będę!
Zotow oburzał się i piorunował - a pies i koń słuchały tego. Czy te dwa chlebojady rozumiały, że im się wymawia kawałek chleba - nie wiem; wiem tylko, że coraz głębiej wciągały w siebie brzuchy, że postacie ich kurczyły się, szarzały, stawały się jeszcze bardziej zahukane... Ta ich potulność rozdrażniała Zotowa coraz mocniej.
- Precz! - krzyknął ogarnięty uniesieniem. - Precz z mego domu! Żebym was na oczy nie widział! Kto mi każe trzymać u siebie takie tałałajstwo! Wont!
Stary podreptał do bramy, otworzył ją, podniósł z ziemi kij i zaczął wypędzać z podwórza swych darmozjadów. Szkapa szarpnęła głową, poruszyła łopatkami i zakikutała ku bramie; pies za nią. Po wyjściu na ulicę i przejściu kilkunastu kroków - i jedno, i drugie zatrzymało się pod płotem.
- Ja tu was! - pogroził im Zotow. Wypędziwszy darmozjadów uspokoił się i zabrał do zamiatania podwórza, wyglądając od czasu do czasu na ulicę: koń i pies stały jak wryte pod płotem, patrząc tęsknie na bramę”. W końcu wpuszcza ich z powrotem, ale udaje się do sklepiku kolonialnego by wyżebrać znowu trochę owsa i herbatę. Postanawia też udać się w drogę do swojej wnuczki, która w zamian za opiekę nad nim mam odziedziczyć jego chatę.
Mężczyzna „Opuszczając dom nie zamknął bramy - i skutkiem tego dał im możność iść, gdzie im się żywnie podoba.
Nie uszedł jeszcze wiorsty, gdy usłyszał za sobą stąpania. Obejrzał się i - kij i tłumoczek wypadły mu z rąk... Plasnął ze złością w dłonie: zwieszając głowy, podwinąwszy ogony, szkapa i Łysek szły zwolna za nim.
- Wont z powrotem! - krzyknął machając ręką. Darmozjady przystanęły, spojrzały na siebie, potem na swego pana... Zotow odwrócił się i szedł dalej. Darmozjady za nim”.
Zotow oddaje swoich wiernych przyjaciół do rzeźni. Okrutnego czynu nie tłumaczy to, że w sklepie zdążył się upić. Po fakcie sam podstawia głowę pod topór w geście rozpaczy, ale jest już za późno. Zostaje sam, nawet bez tych towarzyszy, którzy tak irytowali go swoją obecnością i których przywiązania nie docenił.
Akcja dzieje się jesienią, a film jest utrzymany w szaro-burych barwach ziemi, dodatkowo podkreślających smutny przebieg zdarzeń. Zwierzęta są koszmarnie brudne (co jest tym bardziej widoczne, że zarówno koń, jak i pies są białe). Pies zapędzony do kąta przez rakarza-rzeźnika jest autentycznie przestraszony, co ewidentnie pokazuje jego mowa ciała. Film o zdesperowanym człowieku, który miota się pomiędzy własną biedą, a ciążącym na nim obowiązkiem opieki nad zwierzętami, pokazuje dramatyczny wybór bohatera, którego nie przemyślał i którego zapewne za chwilę pożałuje, skontrastowany z bezbronnością i oddaniem zwierząt człowiekowi, który na nie nie zasługiwał.
Film obejrzałam w ramach ubiegłorocznego 14. Sputnika nad Polską - Festiwalu Filmów Rosyjskich.