„Drapieżne maleństwo” (ang. Bringing Up Baby) w reżyserii Howarda Hawksa to komedia rozgrywająca się w szalonym tempie. Gwiazdorska obsada (Katharine Hepburn w roli Susan i Cary Grant jako David) miała przyciągnąć widzów do kin, tym bardziej, że na planie towarzyszyła im niezwykła czworonożna aktorka – lamparcica o imieniu Nissa.
Fabuła opiera się na komedii pomyłek: oto zoolog David (często pisze się błędnie o tej postaci jako o antropologu), pracujący od czterech lat nad rekonstrukcją szkieletu dinozaura, musi zdobyć fundusze na dalsze funkcjonowanie muzeum. Poznaje bogatą dziedziczkę Susan, która wciąga go w swoje nietypowe problemy: oto musi przewieźć do Connecticut swojej cioci lamparta, prezent od swojego brata Marka dla starszej pani. Wiąże się z tym oczywiście wiele typowych dla farsy wydarzeń. Szybkie tempo akcji było zresztą znakiem firmowym Hawksa (mimo, że film został nakręcony głównie w długich, średnich ujęciach). Według reżysera „Zwiększenie tempa polega na szybkim poruszaniu się aktorów w kadrze” i to z pewnością ma w tym filmie miejsce.
Realizacja filmu nie obyła się bez przeszkód: przekroczono czas produkcji aż o 40 dni (między innymi z powodu wzajemnego rozśmieszania się przez odtwórców głównych ról), a budżet o 330 000 dolarów, a film nie zdobył początkowo sukcesu komercyjnego. „Drapieżne maleństwo” zaczęto doceniać dopiero od lat 50. Obecnie zaliczany jest do żelaznej klasyki komedii amerykańskiej.
Film oparto na opowiadaniu Hagara Wilde’a, jednak nie jest on adaptacją w stosunku 1:1. Wkrótce po premierze Hepburn została uznana przez Independent Theatre Owners of America za „truciznę kasową”, a jej kariera nabrała ponownego blasku dopiero po „Filadelfijskiej opowieści”. „Drapieżne maleństwo” to drugi z czterech filmów, w których zagrali razem Hepburn i Grant.
Miłośnicy zwierząt już w pierwszej scenie z udziałem lamparta szybko wychwycą błąd: Susan mówi przez telefon, że jej brat sprowadził go z Brazylii, a wiadomo, że tam występują jaguary, gdzieniegdzie pumy. Pojawia się też nieścisłość co do losów zwierzęcia: raz Mark miał go schwytać, raz jest mowa o tym, że jest on oswojony (żeby tak było, musiałby go sam wychować). Czytając o filmie można też spotkać się ze stwierdzeniem, że gra w nim nie lampart, a jaguar, co nie jest prawdą jeśli przyjrzymy się dokładnie zdjęciom: lampart ma wzór w cętki w kształcie pustych w środku rozetek, zaś jaguar ma w nich dodatkowo kropkę.
Poza lampartem, który nosi w filmie imię Baby, pojawia się w nim również foksterier o imieniu George, który odegra ważną rolę w życiu naukowca – wykrada mu bowiem cenną, pasującą do szkieletu dinozaura kość i psim sposobem zakopuje ją w tylko sobie wiadomym miejscu. Prawdziwe imię psa to Skippy. Był to psi aktor znany jako Asta w serialu „The Thin Man”. Rok wcześniej spotkał się już z Grantem na planie „Nagiej prawdy” (ang. The Awful Truth). W jednej ze scen widzimy też kaczki i kury, w muzeum zaś zwierzęce eksponaty.
Nissa zagrała w filmie w sumie dwa lamparty: spokojnego Baby i nieobliczalnego lamparta cyrkowego, który miał być poddany eutanazji, ponieważ zaatakował swojego tresera (ciekawe, dlaczego…). Występowała w filmach osiem lat, biorąc udział głównie w produkcjach klasy B.
W niektórych ujęciach widać, jak duży kot spogląda ukradkiem poza kadr, gdzie otrzymuje wskazówki od stojącej za kamerą…z batem szwedzkiej treserki Olgi Celeste, która specjalizowała się w szkoleniu lampartów (ponoć rozpoczęła pracę w wieku 11 lat), była też dublerką kaskaderów i uchodziła za siłaczkę. Twierdzono więc, że bez problemu może opanować tak groźne zwierzę. Przy użyciu bata na pewno…Na ironię zakrawa fakt, że jak czytamy „używając sztuki konwersacji, zamiast brutalnej siły fizycznej, Olga wyszkoliła swoje lamparty, rozmawiając z nimi, wykorzystując moc swojej pewnej siebie osobowości, aby przejąć kontrolę nad kotami zamiast używać taktyki strachu i siły”. Znając ówczesne realia tresury dzikich kotów, która również obecnie ma swoją ciemną stronę, trudno w te słowa uwierzyć. To, że treserka zabierała Nissę czasem do domu też nie jest godne pochwały, w końcu nie jest to kot „nakolankowy”. W każdym razie Celeste zasłynęła jako wczesna hollywoodzka treserka, a ściany jej domu ozdabiały autografy gwiazd ekranu, które namiętnie kolekcjonowała. Nissa była podobno jej ulubienicą.
Jak przyznała sama Hepburn, nie miała dość rozumu, by obawiać się zwierzęcia. Czuła się swobodnie w jego towarzystwie i bawiła się z nim do momentu, kiedy nie została zaatakowana (oczywiście tu wkroczyła do akcji dziarska pogromczyni lampartów). Powodem ataku na plecy aktorki i zirytowania Nissy okazał się…dźwięk metalowych elementów przyszytych do sukni i jej falowanie, spowodowane obróceniem się aktorki. Wtedy Hepburn poskromiła swoje zapędy zaprzyjaźnienia się z kotem, a lamparcica od tej pory nie mogła już swobodnie włóczyć się po planie. W większości sytuacji nie sprawiała jednak problemu.
Jak to zwykle bywa podczas kręcenia zdjęć z udziałem zwierząt, nie obyło się bez sztuczek, by uzyskać na planie zamierzony efekt: w pierwszej scenie, kiedy oglądamy Baby (czyli Nissę), podchodzi ona do Susan rozmawiającej przez telefon i ociera się o jej nogi. Ażeby uzyskać ten efekt, kolana aktorki zostały skropione perfumami, gdyż lamparcica byłą ich entuzjastką i najwyraźniej ją uspokajały (co nie jest normą, zwykle zwierzęta nie lubią intensywnych, sztucznych zapachów). W ten sposób uzyskano efekt czułego powitania i ocierania się o nogi.
Scena, do której mam największe zastrzeżenia to moment, w którym Susan ciągnie zapierającą się z całej siły lamparcicę, powodując nieomal jej uduszenie. Duży kot jest wyraźnie zestresowany.
W kuluarach krążyła anegdota o panicznym lęku przed drapieżnikiem Carego Granta, dlatego w scenach kontaktu z kotem został zastąpiony przez dublera, niektóre sceny wymagały też projekcji na tylnym ekranie. Hawks musiał więc wykazać się nie lada kreatywnością, by nie narażając aktora uzyskać zamierzony efekt końcowy.
Hepburn postanowiła zażartować sobie ze strachu kolegi. Umieściła więc u wylotu kanału wentylacyjnego w jego garderobie wypchanego lamparta. W swojej autobiografii „Me: Stories of My Life” tak oto skomentowała efekt swojego żartu: „Wybiegł jak błyskawica”.
Film jest momentami bardzo zabawny i dobrze się go ogląda, chociaż warto pamiętać o minusach wiążących się dla Nissy z pracą na planie filmowym.