Brytyjski Igielnik zamierzałam obejrzeć od dawna i dopiero ostatnio w końcu się udało. I nie rozczarowałam się. Nie wiem, czy po prostu lubię historie o outsiderach, ludziach z jakichś powodów wykluczonych, nieprzystających do wytyczonych przez ogół reguł, czy też zwyczajnie tego typu opowieści są ciekawsze. I tutaj bowiem mamy do czynienia z bohaterkami, które młodzież nazwałaby bez pardonu „przegrywami”: niepełnosprawną intelektualnie matką Lyn i jej nastoletnią córką, o oryginalnej urodzie rudowłosą Ioną. Kobiety są naprawdę „nie z tego świata” – nadwrażliwe, żyją w stworzonej przez siebie oazie spokoju i „cukierkowatości”: masa bibelotów i tandetnych figurek, którymi się otaczają, ma dawać poczucie bezpieczeństwa, podobnie jak różowe ściany. Wiemy, że po raz kolejny zaczynają od nowa w obcym miejscu. Nigdzie nie są akceptowane – wyśmiewane i nazywane dziwaczkami, z nikim (poza sobą i mieszkającą z nimi papużką falistą) nie są w stanie nawiązać głębszych więzi. Czy jednak warto na siłę udawać kogoś innego, byle tylko inni nas zaakceptowali? Z punktu widzenia nastolatki – pewnie tak, z punktu widzenia osoby dorosłej – nie.
Film pozwala się zastanowić, z kim tak naprawdę jest coś nie tak: czy z paradującymi w zabawnych czapkach kobietami, czy z dręczącymi ich ludźmi, którzy nie przebierają w słowach? Pytanie to zostawiam Wam pod rozwagę, przechodzę jednak do tego, co nas interesuje najbardziej – filmowych kotów.
A kocich tropów tu nie brakuje – wspomniane nakrycie głowy matki, czyli kocia czapka, sweter z kocim wizerunkiem jednej ze szkolnych koleżanek, koci makijaż Iony. Są i prawdziwe koty: kocięta bawiące się na wystawie sklepowej sklepu zoologicznego (swoją drogą sprzedawanie kociąt i szczeniąt w takich miejscach powinno w końcu zostać zabronione, chociaż podobny proceder widziałam lata temu w Hiszpanii). Dlaczego? Wstawiane do sklepów niczym towar maluchy pochodzą z pseudohodowli, czyli fabryk zwierząt. Wreszcie Lyn kupuje kocią karmę, chociaż nie mają kota, a także zostaje przyłapana przez córkę, gdy pije ze spodeczka w sposób „nietypowy” (bo koci) mleko. Jej umazana napojem twarz przypomina kocią mordkę zanim zwierzak zdąży się oblizać. Pojawia się także motyw białego, długowłosego kota, który symbolizuje dobrą naturę postaci, a jego duch jest widoczny na kolanach matki Iony dla prowadzącego spotkanie (w którym kobieta uczestniczy) medium. Mówi on jej, że kot ją wybrał, ponieważ ma dużo miłości do zaoferowania. Problem polega na tym, że nie ma kto jej od niej wziąć. Piękny, biały długowłosy kot ukazuje się naszym oczom w ostatniej scenie filmu, a jego znaczenie jest symboliczne. Kogo on tym razem symbolizuje – uważny widz domyśli się bez trudu.
Świetna gra aktorska, kameralny nastrój i toczący się na naszych oczach dramat niczym grecka (lub szekspirowska) tragedia zmierza do punktu, z którego nie ma już odwrotu. Ale czy mogło być inaczej? Pośród nas są przecież ludzie, którzy „nie przystają” do współczesnego, pełnego okrucieństwa i agresji świata, skoncentrowanego na rywalizacji i walce praktycznie w każdej sferze życia. Czy jest to ich winą? Czy większość zawsze ma rację? Warto po seansie postawić sobie te pytania. Gorąco polecam!