Zachęcona pytaniami Czytelników o „Kapitana Marvela” z ciekawością zasiadłam w końcu do seansu. Przyznam, że ten typ opowieści o superbohaterach nie należy do moich ulubionych (wolę klasyczną narrację w stylu Batmana czy Spidermana), i od razu powiem, że fabuła mnie nie zachwyciła, momentami nawet się nudziłam.
Na szczęście kot o kuriozalnym imieniu „Goose” („Gęś”) sprawił, że nie był to seans do końca stracony. Jego postać wywodzi się z serii komiksów „Kapitan Marvel”, lecz tam nazywa się Chewie. Kot „zaplanowany” był w scenariuszu od początku jego tworzenia i ustalono, że powinien zostać w nim odpowiednio wyeksponowany. Nie jest to nic trudnego zważywszy na lubiany przez filmowców kolor futerka zwierzaka. W końcu kocich rudzielców w historii kina mamy wiele (Orangey, Morris, Korniszon, Milo, kot z „Zaginionej dziewczyny”, Garfield, Łebski Harry…). Zwykle są to kocury, ponieważ rzeczywiście większość rudych kotów to samce. Ale niekoniecznie, dlatego Goose jest kotką. Swoje imię ma zresztą wygrawerowane na blaszce przyczepionej do obróżki.
Jak to się jednak w kinie zdarza, nie trzeba być kotką aby kotkę zagrać, dlatego rolę tę odtwarza kocur o imieniu Reggie. Jest to dwunastoletni kot wybrany do niej z uwagi na wyrazistą mimikę (tak, tak, koty robią miny i dysponują w tym zakresie szerszym wachlarzem niż przypisywana im „twarz pokerzysty”). Jego dublerami były trzy inne kocury: Archie, Gonzo i Rizzo, które zastępowały go gdy koci aktor odpoczywał. Twórcy podkreślali jednak, że zwierzak był bardziej skory do współpracy niż niejeden aktor.
Kontrowersyjne z punktu widzenia sceny z udziałem kota (i to nie tylko lewitacja na statku kosmicznym, ale też straszenie kotem wrogów i trzymanie go w nieprawidłowej pozycji) były realizowane przy użyciu technologii CGI, która na szczęście w tego typu scenach staje się normą.
Utrudnieniem na planie była z pewnością alergia na koty Brie Larson, która jako główna bohaterka miała dość często styczność z Goose. Aby nie narażać aktorki na przykre dolegliwości, kota zastępowała czasem animatroniczna maskotka. Samuel L. Jackson przyznał, że nie jest fanem zwierząt, stąd rolę potraktował jak nowe doświadczenie i wyzwanie.
Na pierwszy rzut oka kot nie pasuje nam do tej opowieści: kojarzy się z ciepłem domowego ogniska, a nie z niemalże „gwiezdnymi wojnami”. Uzasadnieniem dla jego obecności jest to, że pod postacią Goose ukrywa się Flerken (czyli obcy gatunek). Walczy on po właściwej stronie i ma swój niemały udział w pokonaniu napastników.