Do najnowszej produkcji Netfliksa przyciągnęła mnie oczywiście obecność zwierząt. Mowa o animowanym pełnometrażowym "Leo", który zaskoczył mnie, jednak bynajmniej nie wartką fabułą i ważnym przesłaniem skierowanym do młodego widza.
Oto oczom zaskoczonego dorosłego ukazuje się pełen kolorów, krzyku dzieci i piosenek (które zresztą nie wiedzieć czemu mają służyć) chaos, i to ludzie, a nie zwierzęta zdają się tu grać pierwsze skrzypce.
Mamy tu dwie gadzie postacie z dużym potencjałem: tytułowego, sędziwą tuatarę Leo i zamieszkującego z nim szkolne terrarium żółwia imieniem Squirtle. Niestety, podobnie jak inne występujące w filmie zwierzęta: królik, kot, kuc, zebry, wielbłąd czy pantera śnieżna (czyli irbis), padają one ofiarami dzieci, które prześcigają się w ich dręczeniu. Nie dość na tym – zwierzęta są przebierane i traktowane przedmiotowo, a mały widz, pozbawiony obecności mądrego dorosłego, szybko może wyciągnąć wniosek, że w realnym świecie żywe zwierzęta również można traktować jak zabawki.
Równie szkodliwa jest idea, jakoby można było wynajmować należące do szkoły gady na weekend, rzekomo po to, by dzieci uczyły się odpowiedzialności poprzez zajmowanie się nimi. Nikt nie zastanawia się, jakim stresem w prawdziwym życiu byłoby przenoszenie zmiennocieplnych w końcu zwierząt z miejsca na miejsce oraz umieszczanie ich w za ciasnym terrarium.
Z powyższych względów moja ocena filmu na Filmwebie to marna dwójka. Z pewnością można tę produkcję zaliczyć do animowanych wpadek roku.