Animacja z udziałem lalek Tadeusza Wilkosza (który napisał do niej również scenariusz i odpowiadał za oprawę plastyczną) to niespełna jedenastominutowy film, zawiera jednak w sobie dużo wątków, którym warto się bliżej przyjrzeć.
Oto znajdujemy się w ogrodzie zoologicznym, gdzie w schematycznych, kompletnie nieprzystosowanych do zwierząt klatkach (wszystkie gatunki trzymane są za kratami, o wzbogaceniu i urozmaiceniu środowiska mogą jedynie pomarzyć) widzimy lisa, żyrafę, nosorożca i lwa.
Lew jest obiektem dużego zainteresowania nie tylko dzieci (co ciekawe, gdy jedno z nich wchodzi do klatki, ten odwraca się do niego tyłem, jak gdyby się bał lub popadł w depresję i finalnie go nie atakuje), lecz również dorosłych, a jeden z nich drażni go nawet kijem. Na widok tego akcesorium lew wpada w szał, wyskakuje z klatki i w krzakach zjada napastnika…przebierając się w jego rzeczy. Tak wystrojony rusza na miasto. Kolejny zwrot akcji ma miejsce wtedy, gdy próbuje przekroczyć jezdnię. Otrzymany od milicjanta mandat i grożenie pałką tak go rozwścieczają, że zjada przedstawiciela władzy i zajmuje jego miejsce. Zresztą świetnie kieruje ruchem i wyraźnie sprawia mu to dużą frajdę. Kiedy zatrzymuje dżentelmena w cylindrze i z orderem, siedzącego w luksusowym aucie, pożera go. Tak, znów przyjmuje tożsamość swojej ofiary i udaje się do jej biura o nazwie Ultra Biuro, w którym najwyraźniej zjedzony był dyrektorem. Odbiera telefony rycząc, jednak szybko jego obiektem zainteresowania staje się umieszczona dyskretnie w rogu gabinetu otomana, na której duży kot może się do woli wylegiwać. Po chwili przyjmuje niezwykłego gościa – oto do biura pofatygował się sam król, którego nadejście obwieszcza „królewska” muzyka i fanfary. Z gabinetu lew wychodzi już przyodziany w pelerynę i koronę, po czym wsiada do prywatnego helikoptera dyrektora i na desce rozdzielczej wybiera kontrolkę z obrazkiem przedstawiającym Afrykę. Na miejscu zastaje dziwnie znajome gatunki zwierząt, nie przychodzące nam do głowy w pierwszej kolejności gdy myślimy o tym regionie świata, a mianowicie jeża, lisa i zająca. Lew w końcu może zrzucić przebranie i być sobą, czyli drapieżnikiem polującym na zająca. Okazuje się, że zwierzęta naprowadzają go na pułapkę ukrytą w ziemi, a on sam zostaje schwytany do klatki przez naukowców w strojach safari. Lew zalewa się łzami gdyż wie, co się święci, jednak już podczas transportu uspokaja się, a nawet relaksuje. W zoo znów staje się obiektem zaczepek okrutnych zwiedzających, jednak zapędy dwóch chłopców powstrzymuje starszy pan, wskazując na tabliczkę zawieszoną na klatce, która głosi: „Nie drażnić lwa!”. Tyle o fabule.
Oczywiście jest to bajka dla dzieci, jednak dorosły widz szybko zauważy drugie dno: film jest satyrą na życie w PRL-u, gdzie liczy się tylko zajmowana pozycja (lew jako dyrektor jest traktowany z dużą służalczością i w książce zatytułowanej „Pst.” która może symbolizować opasłą tekę tajnych dokumentów, otrzymuje ukryte zapasy towaru deficytowego, czyli kiełbasy). O poddaństwie i ustroju świadczy też wizerunek króla wiszący w gabinecie dyrektora. Dyrektor, który chwilę wcześniej próbuje wykorzystać swoją wysoką pozycję zawodową i dzięki niej uniknąć mandatu też wpisuje się w ten schemat.
Lew próbuje odzyskać wolność, nawet za cenę koniecznego kamuflażu i prawie mu się to udaje. Jednak podobnie jak to miało miejsce w PRL-u, o ucieczce za granicę można pomarzyć…
Na uwagę zasługuje jazzowa oprawa autorstwa niezrównanego kompozytora muzyki filmowej, Jerzego Matuszkiewicza.
Poza wymiarem edukacyjnym („nie drażnić lwa”) warto zauważyć, że lew reaguje agresją najczęściej na widok przedmiotów, którymi jest drażniony: kija, pałki. Nie dziwi to w kontekście tego, jak traktowane były i są lwy chociażby w cyrkach. Zabawnym elementem w końcu makabrycznego (lecz oczywiście nie pokazanego bezpośrednio) zjadania ludzi jest każdorazowe wycieranie sobie pyska przez lwa (czasem nawet za pomocą chusteczki).
Film powstał w Studiu Filmów Lalkowych w Tuszynie, które rok później, czyli w 1961, zostało przekształcone w Studio Małych Form Filmowych „Se-Ma-For”.