W bardzo dobrym kryminale w reżyserii świetnego aktora Edwarda Nortona nieoczekiwanie pojawia się kot. Widzimy go dokładnie w 20. i 35. minucie filmu. Dość sztampowo jest to jednak rudzielec, a jak niejednokrotnie wspominałam, koty o tym umaszczeniu obok czarnych przedstawicieli tego gatunku są najczęściej pojawiającymi się na planie. Dobrze by było, gdyby filmowcy podchodzili do kwestii doboru umaszczenia kota bardziej kreatywnie.
W filmie Nortona kot ukazany jest jednak w piękny sposób: najpierw widzimy go w lustrzanym odbiciu, leżącego na łóżku, a następnie witającego Lionela (granego przez Nortona) w domu. W innej scenie detektyw po powrocie do domu bierze kota na kolana. I tu następuje magia – aktorowi i kotu udało się stworzyć przepiękną, kameralną scenę pełną czułości i intymności, opartą na wzajemnym zaufaniu. Więź kot – człowiek jest tu ewidentna. Pięknych ujęć jest zresztą w tym filmie (wzorowanym na kinie noir) więcej – scena otwarcia i widok ulicy chociażby. Ciekawe, czy film byłby jeszcze lepszy gdyby reżyser zdecydował się na zdjęcia czarno-białe, tak jak to było w kinie noir.
Na stronie Humane Hollywood można przeczytać o tej produkcji: „Przez cały film główny bohater ma kota domowego, który wykonuje tak łagodne czynności, jak siedzenie/stanie/leżenie, trzymanie lub głaskanie oraz chodzenie/bieganie. We wszystkich tych scenach trenerzy używali sygnałów ręcznych i poleceń słownych, aby zasygnalizować łagodne działanie, do którego był przyzwyczajony wyszkolony kot.
W scenie, w której aktor wchodzi do swojego mieszkania i widzimy, jak jego kot wyskakuje z łóżka, trenerzy przenieśli kota w nosidełku na plan. W akcji aktor wszedł do pokoju, a jeden z trenerów nakazał kotu zeskoczyć z łóżka. Akcja została powtórzona.
W scenie, w której kot przebywa na kolanach, kot i aktor byli już zaznajomieni, więc ten sam wskoczył mu na kolana.”
Film otrzymał certyfikat American Humane „No animals were harmed”, co oczywiście cieszy (oprócz kota w filmie pojawiają się cztery gołębie).
W jednym z wywiadów z Nortonem pada pytanie: „Wykorzystałeś książkę jako punkt odniesienia i stworzyłeś nową historię. Ale dlaczego twoja wersja Lionela ma kota? W książce miał jeden, ale nie wyszło”.
Reżyser odpowiada: „Dlaczego ma kota? [Śmiech] Spójrz: Stara zasada, że nie pracujesz z dziećmi, zwierzętami ani na wodzie – to wypróbowane i prawdziwe maksymy filmowania, które łamiesz na własne ryzyko. Ten kot miał na imię Lester.
Rozpracowaliśmy to. Doszliśmy do porozumienia. Potrzebowałem go w jednej kluczowej scenie, żeby został na łóżku, kiedy Lionel naprawdę cierpi. Widzimy nie tę część jego stanu, która jest zabawna, ale tę część, która jest naprawdę bolesna, gdzie fizyczne konwulsje uderzają go tak mocno, jakby miał skręcić sobie kark swoim drganiem [aktor gra osobę chorą na zespół Tourette’a]. Wchodzi do swojego mieszkania i chcieliśmy mieć właśnie ten moment, w którym jest tak, jak gdyby Lester był jego jedynym przyjacielem, tylko on czuje się przy nim komfortowo. Ale wtedy zmiana [zachowania Lestera] jest tak zła, że nawet kot ucieka. Wiesz, co mam na myśli?
Ale problem polegał na tym, że kot, pobłogosław go - oczywiście, jeśli ktoś, kogo nie zna, wejdzie do środka, miauczy i podskakuje, ale nie chce, żeby go pogłaskać. Zdaliśmy sobie sprawę, że musiałem to naśladować, aż do momentu, w którym chcemy, żeby uciekł. A potem włożyliśmy w dźwięk kolejne warstwy. Zdałem sobie sprawę, że musimy uszanować potrzebę Lestera do pewnej metody. To był aktor metodyczny”.
Bardzo ciekawe słowa, wskazujące na duże wyczulenie Nortona na pracę ze zwierzęciem, wysyłane przez niego sygnały i nawet próbę naśladowania poziomu energii zwierzęcia. Gdyby wszyscy reżyserzy tak podchodzili do pracy ze zwierzętami… „Osierocony Brooklyn” to nie pierwszy film, w którym Norton zagrał ze zwierzęciem – kilkanaście lat wcześniej w świetnej „25. godzinie” partnerował mu czarno-biały pies.
Lionel, tytułowy „Osierocony Brooklyn” (tytuł ma podwójne znaczenie, bo dotyczy też gentryfikacji dzielnicy Nowego Jorku) ma kota, bo jest samotny. Równocześnie zwierzę zawsze ociepla wizerunek bohatera, a gdy widzimy, jak delikatnie obchodzi się ze zwierzęciem, trudno go nie polubić.