Przyznam, że lubię horrory, w których zwierzęta mszczą się za swoją krzywdę? Dlaczego? Może dlatego, że ciągle czytamy i słyszymy o okrucieństwie wobec nich, i niestety nie w każdym przypadku ich oprawców spotyka zasłużona kara. Dobrze więc czasem puścić wodze fantazji i wyobrazić sobie, co by było, gdyby zwierzęta mogły dochodzić swoich praw i przywoływać ludzi do porządku.
Bardzo lubię „Rzecz niesamowitą” (ang. The Uncanny) w reżyserii Denisa Héroux, która jest horrorem właśnie należącym do tego nurtu opowieści o „śmiercionośnych” zwierzętach.
Niespełna półtoragodzinny film mieści w sobie aż cztery plany czasowe i trzy nowele, dla których klamrę spinającą całość stanowi spotkanie wydawcy Franka Richardsa (w tej roli Ray Milland, chyba najbardziej znany z roli demonicznego sąsiada z „Dziecka Rosemary”) i pisarza Wilbura Graya (Peter Cushing). Towarzyszy im uroczy biały pers o imieniu Sugar. Literat najwyraźniej cierpi na ailurofobię bo na każde poruszenie zwierzęcia reaguje strachem i dużą nieufnością. Rzecz dzieje się współcześnie (czyli w 1977 r.).
Wilbur jest przekonany, że koty to zło wcielone, skrycie knujące przejęcie władzy nad światem i wyeliminowanie ludzkości. Jego zdaniem „koty eksploatują ludzką rasę od wieków”. Na potwierdzenie swojej tezy przynosi stos dokumentów (raportów policyjnych i zeznań naocznych świadków). Aby przekonać wydawcę o wartości swojej książki, snuje przed sceptycznie nastawionym mężczyzną (w końcu jest miłośnikiem kotów) trzy „opowieści dziwnej treści”, z których najbardziej lubię pierwszą z nich.
Dzieje się ona w Londynie w 1912 r. Zamożna starsza kobieta sporządza swój testament, w którym pragnie przekazać majątek swoim licznym kotom, i tym sposobem wydziedziczyć siostrzeńca (który ma romans z jej służącą, z którą knuje intrygę, jak pozbyć się staruszki). Kiedy pokojówka morduje pracodawczynię na oczach jej kotów, te przejmują testament (pilnują go na zmianę lub kładą na nim łapy) i przypuszczają atak na morderczynię. Ta ukrywa się w spiżarni, w której jednak o dziwo nie za bardzo jest co jeść. Tym samym znajduje się w pułapce. Koty jednak nie odpuszczą, dopóki rachunki nie zostaną wyrównane…
Druga historia toczy się w Kanadzie w prowincji Quebec w 1975 r. Mała, osierocona dziewczynka trafia ze swoim czarnym (to ważne) kotem Wellingtonem pod opiekę wujostwa. Ich córka Angela dręczy dziewczynkę, która twierdzi, że rozumie mowę swojego pupila. Na skutek działań małej intrygantki kot ma zostać poddany eutanazji, jakimś sposobem udaje mu się jednak wrócić do małej Lucy. Wspólnie dokonują zemsty na swoim wrogu, w czym pomaga im narysowany kredą zaklęty krąg i księga czarnej magii, odziedziczona po matce dziewczynki. W tej części zostaje wykorzystany motyw znany nam już z filmu „Człowiek, który się niesamowicie zmniejsza”: znowu mamy dużego kota, a właściwie kota normalnej wielkości, za to pomniejszoną kuzynkę Lucy, którą czeka niemiła niespodzianka…
Trzecia i ostatnia opowieść, moim zdaniem najsłabsza, rozgrywa się w Hollywood w 1935 r. Słynne aktorskie małżeństwo bierze udział w realizacji horroru. Na planie ma miejsce wypadek, w wyniku którego kobieta ginie. Okazuje się, że było to morderstwo zaplanowane przez męża wraz z kochanką, która dzięki temu przejmuje rolę rywalki. Nie biorą jednak pod uwagę, że biało-rudy kot zmarłej nazywany Scat podsłuchał ich rozmowę po zabójstwie i ma własne plany co do wyrafinowanej zemsty…W dodatku ma podwójne powody, gdyż tak naprawdę jest kotką (zadziwiające, że mieszkający z kotem się nie zorientował), a aktor zamordował jej dzieci.
Teza, że koty we wszystkich trzech przypadkach atakują w imię swojej lojalności wobec opiekunów ma jednak pewną rysę w postaci…nadjedzonych zwłok starszej pani. Wydawca na ten zarzut autora odpowiada, że przecież zwierzęta nie miały co jeść.
Faktem jest, że jak zauważa jeden z recenzentów, znają się one na kwestiach dziedziczenia i wiedzą, że muszą strzec korzystnego dla siebie testamentu, działają w grupie (kiedy siedzą niedaleko siebie sprawiają wrażenie zgranego zespołu), znają się na zasadach inżynierii i fizyki, a także potrafią czytać etykiety na butelkach z truciznami.
Recenzent nie może przejść obojętnie wobec „nużącego braku wyobraźni, z jakim kino radzi sobie z kotami, utrzymując monotonną postawę >>koty to złoooo<<, co prowadzi do najbardziej nienawistnego następstwa –– że przemoc wobec nich jest zabawna. Przykro mi to mówić, obie te pozycje pojawiają się w >>The Uncanny<<”. A jednak w każdym przypadku to koty są górą.
Według niego „jest drugi, równoległy problem z oparciem horroru na kotach, chociaż być może tylko prawdziwi miłośnicy kotów byliby tego świadomi. Koty, bardziej niż większość zwierząt, komunikują się za pomocą języka ciała; w większości sytuacji można doskonale określić nastrój kota na podstawie jego postawy i ruchów, a nawet tylko spojrzenia w oczy. (Z drugiej strony, większość kotów nie wokalizuje ani tak często, ani tak głośno, jak jest to zwykle przedstawiane). Bardzo rzadko widzimy w >>The Uncanny<< coś, co sugeruje >>wściekłego kota<<, a jeszcze mniej >>agresywnego kota<<”. Jak słusznie zauważa, koty ochoczo biegnące razem w jednym kierunku z uniesionymi ogonami nie przypuszczają ataku, lecz raczej ekscytują się zbliżającym się posiłkiem.
Autor wspomnianej recenzji rozpracowuje też tricki stosowane przez twórców horrorów. Po pierwsze, głosy kotów standardowo są dubbingowane poprzez wycie, wściekłe wrzaski i odgłosy syczenia, z rzadka próbując sprawiać wrażenie, jakby pochodziły od danych zwierząt (ponieważ najczęściej mają zamknięte pyszczki, chyba że akurat syczą). Po drugie, sceny ataku polegają na rzucaniu kotami w kaskaderów… Po trzecie, często widzimy spokojne koty po prostu patrzące na ludzi (a nawet mrużące w przyjacielskim geście oczy), ale widzowi wmawia się, że zwierzęta grożą i knują w tym momencie niesamowicie skomplikowane intrygi.
Trzeba przyznać, że fabuła jest ciekawa głównie z powodu wplecenia w nią kotów, a miłośnik tych zwierząt może tutaj nacieszyć oczy wieloma pięknymi wąsaczami.
Trudno znaleźć jakiekolwiek informacje na temat „making of” i przygotowania zwierząt do pracy na planie filmowym, wiadomo jedynie, że operator Harry Waxman zagroził, że zrezygnuje z pracy, gdy odkrył, że produkcja źle traktowała koty. Co to jednak dokładnie oznaczało – nie wiadomo. Chyba jednak potem sytuacja się poprawiła, gdyż w wielu sytuacjach koty wyglądają na wyluzowane. Faktem jest, że sceny ataków są niezłe.
Czy film jest za, czy przeciw kotom? Znajdujemy tutaj sceny uzasadniające kocią przemoc i dwie mniej zasadne, miłośnik kotów jednak z pewnością będzie im kibicował w pokonaniu złych ludzi.