„Strasznie szczęśliwi” to mroczny (i to nie tylko ze względu na tematykę) duński thriller. Zdjęcia są utrzymane w ciemnych, ponurych kolorach, a dziwne zachowania mieszkańców małego miasteczka wprawiają policjanta zesłanego tam z Kopenhagi za karę w konsternację. Ten zimny świat, na widok którego ma się ochotę ciaśniej zawinąć w koc (mimo że jest środek lata) ociepla jednak kot, szary pręgowany dachowiec, który pokaże się w kilku scenach. Bezimienne zwierzę jest „spadkiem” po poprzednim naczelniku policji i mieszka z Robertem, głównym bohaterem (kota przekazał mu lokalny doktor).
Miasteczko pokazane jest dość schematycznie, chociaż w sylwetkach bohaterów można z pewnością odkryć ziarno prawdy: wszyscy się wzajemnie obserwują i wszystko o sobie wiedzą: kto z kim ma romans, kto jest nieślubnym dzieckiem, itd. Rodzinne dramaty rozgrywają się w czterech ścianach i wtedy, kiedy komuś rzeczywiście trzeba udzielić pomocy, raptem okazuje się, że nikt niczego nie widział, ani nie słyszał…Brzmi znajomo?
W toku filmowej opowieści okazuje się, że Robert ma pewien sekret…kiedy w momencie kryzysu mierzy do biednego kota z pistoletu…ten zaczyna się o niego ocierać. Dramatyczna sytuacja szybko przeradza się w komiczną. Od razu uspokajam, że ani w scenariuszu, ani tym bardziej naprawdę kot nie ginie. Ewidentnie jego obecność ciąży jednak poszczególnym naczelnikom (nie wiadomo zresztą, z jakiego powodu), gdyż Robert opuszczając miejsce swojego chwilowego zesłania pozostawia kota mieszkańcom, nie interesując się, jaki los go spotka…