„Zabij to i wyjedź z tego miasta” (ang. Kill It and Leave This Town) to film głośny od dłuższego czasu. I zasłużenie, co potwierdziła nagroda Złote Lwy za Najlepszy film w konkursie głównym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Drugą nagrodę na tym Festiwalu w kategorii Nagród indywidualnych za Najlepszy dźwięk otrzymał Franciszek Kozłowski.
Jest to pełnometrażowy debiut fabularny reżysera, znanego wcześniej z krótkich form animowanych, takich jak chociażby „Kizi Mizi” (2007) czy „Niestety”(2004). Zresztą „Zabij to…” obejrzałam w ramach specjalnego pokazu, na którym właśnie te trzy filmy były prezentowane.
O filmie dużo ostatnio pisano, ponieważ jest kopalnią różnych tropów i wątków. Aby nie powielać tego, co już napisano, warto tylko wspomnieć, że jest to w dużym skrócie na poły autobiograficzna, na poły fantastyczna opowieść o wspomnieniach reżysera z rodzinnego miasta – Łodzi (która również jest tu ważnym bohaterem), naszpikowana urywkami rozmów z rodzicami, przyjacielem Tadeuszem Nalepą (którego wiele utworów słyszymy w ścieżce dźwiękowej). Film jest nostalgiczną opowieścią o świecie dzieciństwa, którego już nie ma, o mieście widzianym oczami dziecka, o jego mieszkańcach. Dialogi zwykłych przechodniów są pełne autentyzmu, szorstkie. Dobrze został oddany koloryt (a raczej szarość) PRL-owskiego pejzażu łódzkich ulic. Bardzo dużą wartość filmu stanowią artyści, którzy użyczyli głosu postaciom.
Tytuł jest nawiązaniem do powieści pod tytułem „Zabij ją i wyjedź z tego miasta” (1979) autorstwa Bogdana Loebla, poety, prozaika i autora piosenek bluesowych, który współpracował między innymi właśnie z Nalepą.
W filmie nie brakuje zwierząt: widzimy pająka, muchy łapane na lep (zostają przy tym wymienione inne muchowate). W mieście nie może zabraknąć gołębi. W jednej ze scen pojawiają się karpie i pływający z nimi ludzie, tzw. „ludzina” (rzeczownik będący odpowiednikiem słów „wołowina”, „wieprzowina”).
Kilkukrotnie występują wzmianki o psach – słyszymy głos Nalepy, który opowiada Wilczyńskiemu o swoich psach o imionach Gibson (nazwany tak z pewnością na cześć jednego z producentów gitar) i Bimber.
Spotkany w pociągu starszy pan snuje wojenne wspomnienia, opowiadając o suczce Zorce, zastrzelonej przez hitlerowców. Przed śmiercią się nad nią znęcano. Wstrząsająca opowieść jest tak naprawdę snuta przez Andrzeja Wajdę, ponieważ to on udzielił staruszkowi głosu.
Dwukrotnie pojawia się Pimpuś, piesek poszukiwany przez swoją właścicielkę, która pyta o niego ludzi napotkanych na ulicy.
I „last but not least” pojawia się…kot Behemot. Widzimy go w nocnej, mrocznej scenie w deszczu, ukrytego pod płaszczem i kapeluszem.
Wypowiada on znane zdanie „Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie dobro czyni”. Wykorzystał je w swojej powieści „Mistrz i Małgorzata” jako motto Michaił Bułhatow, a pochodziło ono z dramatu „Faust” Johanna Wolfganga Goethego. Postać Behemota jest tym bardziej tajemnicza, że mówi głębokim głosem Daniela Olbrychskiego.
Bardzo ciekawy zapis pojawia się w napisach końcowych. Czytamy oto, że dźwięki kroków Behemota w dróżniczówce wytworzyły „pieski Lusia i Czesia”. Jest to miłe podkreślenie udziału zwierząt podczas produkcji filmu.